Klemens i ja (źródło: Janusz Trupinda "Ks Gedania- klub gdańskich Polaków 1922-1953")
"Klemens brał mnie w ręce przed rozpoczęciem meczu."
"Spoglądał w oczy, całował w nos i odkładał pod słupek bramki. Im lepiej grał, tym więcej skórek od bananów leciało w naszą stronę.
– Nakarm swojego małpiszona! – krzyczeli.
Zaraz potem buczeli i udawali małpy, gdy wykopaną przez bramkarza piłkę przejmował nasz Leon. Wiatr próbował rozwiać jego ciemne włosy, pokryte brylantyną i starannie zaczesane do tyłu, kiedy pędził w stronę bramki rywali. Technicznie nienaganny, gibki i elastyczny, mijał obrońców, by potem strzelić mocno w górny róg, ponad głową bezradnego bramkarza.
– Judensau, judensau! – wyzywali go od żydowskich świń.
Przeciwnicy tracili nerwy i biegali za nim wściekli, polując na jego nogi. On, błyskotliwy i szybki, w ostatnim momencie odskakiwał. Oj, uprzykrzył im się przez te wszystkie lata! Chcieli wyrzucić go z rozgrywek, usunąć polskiego Żyda z gdańskich boisk, ale Leon się nie poddawał. Strzelał piękne bramki, a wtedy Klemens podnosił mnie z ziemi i z radości całował w nos. Uwielbiałam to!"
Odwdzięczałam się. Podskakiwałam pod słupkiem i oklaskiwałam pluszowymi dłońmi jego interwencje. Na co dzień spokojny zawiadowca stacji w Dirschau, w czasie meczu niczym lokomotywa pędził do bramki i rzucał się pod nogi napastnika. Jego brawura osłabiała zapał rywali. Obawiając się zderzenia, rezygnowali z pogoni za piłką. Królował na polu karnym.
Podobno przynosiłam mu szczęście. „Dzielny Borus ze swoją nieodłączną maskotką…” – pisała „Gazeta Gdańska”, relacjonując towarzyski mecz Gedanii z Garbarnią Kraków.
©Ernest Jezionek. All rights reserved.