©Ernest Jezionek. All rights reserved.
Spoglądał w oczy, całował w nos i odkładał pod słupek bramki. Im lepiej grał, tym więcej skórek od bananów leciało w naszą stronę.
– Nakarm swojego małpiszona! – krzyczeli.
Zaraz potem buczeli i udawali małpy, gdy wykopaną przez bramkarza piłkę przejmował nasz Leon. Wiatr próbował rozwiać jego ciemne włosy, pokryte brylantyną i starannie zaczesane do tyłu, kiedy pędził w stronę bramki rywali. Technicznie nienaganny, gibki i elastyczny, mijał obrońców, by potem strzelić mocno w górny róg, ponad głową bezradnego bramkarza.
– Judensau, judensau! – wyzywali go od żydowskich świń.
Przeciwnicy tracili nerwy i biegali za nim wściekli, polując na jego nogi. On, błyskotliwy i szybki, w ostatnim momencie odskakiwał. Oj, uprzykrzył im się przez te wszystkie lata! Chcieli wyrzucić go z rozgrywek, usunąć polskiego Żyda z gdańskich boisk, ale Leon się nie poddawał. Strzelał piękne bramki, a wtedy Klemens podnosił mnie z ziemi i z radości całował w nos.
Uwielbiałam to!